2008/12/11

[PL] Grecja płonie - 3 teksty z wyborczej

1)
Jacek Pawlicki: Boi się pani, że pani sklep pójdzie z dymem jak wiele innych spalonych przez anarchistów przez ostatnie cztery dni?

Hanna Błażejewska-Rożanek, od 20 lat w Grecji, właścicielka polskiego sklepu w Atenach: - Nie. Atakowane są sklepy wielkich sieci handlowych i siedziby banków. Czyli symbole władzy pieniądza.
całość


2)
Choć na policję poleciały koktajle Mołotowa, butelki i kamienie, to przywódca największej opozycyjnej partii PASOK Georgios Papandreu bez oporów wykorzystał te bójki jako argument na rzecz przyspieszonych wyborów. - Społeczeństwo tego chce - mówił, gdy wokół parlamentu unosiły się jeszcze dymy z palonych koszy na śmieci.
całość

3)
felieton J. Pawlickiego (GW)

Grecja tonie w protestach

Jacek Pawlicki 2008-12-11, ostatnia aktualizacja 2008-12-10 18:47:02.0

Młodzi Grecy bijący się na ulicach Aten z policją nie walczą o swoją przyszłość, tylko mierzą się z trudną przeszłością swego kraju. Ta anarchistyczna rewolucja prowadzi donikąd.

W czasie powstania przeciw dyktaturze pułkowników w listopadzie 1973 roku młodzi Grecy krzyczeli "Psomi, paideia, democratia", czyli "Chleba, edukacji, demokracji". Po 35 latach chleba nie brakuje, ale system państwowej edukacji stał się świętą krową, której żaden rząd - w obawie przed studentami - wolał nie reformować.

A prawo do protestów jest nadużywane. Co roku ulicami Aten przetaczają się setki demonstracji. Protestują studenci, nauczyciele, związkowcy, licealiści, rolnicy, profesorowie itd. Demonstrowanie, strajkowanie i okazyjne starcia z policją stały się narodową tradycją.

Zabicie 15-letniego anarchisty przez policję nadało trwającym od soboty protestom innego wymiaru. Większa jest skala i zajadłość, także dlatego, że Greków dotknął kryzys gospodarczy.

Za tym wszystkim kryje się jednak ta sama buntownicza natura i chroniczna niechęć do zmian. Grecy, choć mają chleb i darmowe szkoły, choć demonstrują kiedy i jak chcą, dalej krzyczą "Precz z rządzącymi!".

Paradoksalnie Kostas Karamanlis jest najpewniej najlepszym premierem w powojennej historii Grecji. I choć ludzie z jego otoczenia umoczeni byli po uszy w różnych aferach korupcyjnych, sam premier z determinacją próbuje zreformować kraj, by sprostał wyzwaniom XXI wieku.

Kiedy centroprawica przejmowała władzę od socjalistów w 2004 roku, deficyt budżetowy wynosił 5,3 proc PKB. Dziś jest poniżej 3 proc. Bezrobocie zmniejszyło się z 12 do 8 proc. Premier kontynuuje prywatyzację, co w kraju, w którym sektor publiczny daje 40 proc. PKB, nie jest łatwe.

Karamanlis liberalizuje rynek pracy, forsuje niepopularną reformę emerytur. Podobnie jak rząd Tuska chce skrócić listę zawodów uznawanych za szkodliwe i uciążliwe, by zmniejszyć zjawisko wcześniejszego przechodzenia na emeryturę.

Dzięki miliardom euro, które płynęły z UE przez dekady, Grecy od dyktatury i biedy doszli do strefy euro. Do dziś unijne fundusze są stanowią 3,3 proc. greckiego PKB.

Gospodarka rozwija się w całkiem niezłym tempie od połowy lat 90. Dzięki boomowi inwestycyjnemu związanemu z olimpiadą w Atenach w 2004 roku roczne tempo wzrostu wynosiło 4 proc. - dużo powyżej średniej w krajach starej UE. Kryzys nieco je osłabił, ale na razie Grecji nie grozi recesja.

Odysseas Korakidis, cytowany przez Reutersa 25-latek z Aten, żali się: "W Grecji jest wielkie zapotrzebowanie na zmianę". Opowiada o "harowaniu na dwóch etatach, by zarobić 800 euro miesięcznie, co w innych krajach wydaje się nie do pomyślenia".

Istotnie, cień na liberalne rządy Karamanlisa rzuciło tzw. pokolenie 600 euro, czyli młodych ludzi, którzy zmuszeni są przeżyć za tę sumę, co graniczy z cudem. To wśród absolwentów uczelni wyższych jest najwyższe bezrobocie (20-30 proc.). To ich frustracja, że przyjdzie im żyć gorzej niż ojcom i dziadkom, zalewa dziś ulice Aten czy Salonik.

Eksperci tłumaczą, że Karamanlisa pogrążają nie tylko liczne afery korupcyjne, ale zaniechania reform edukacji i szkolnictwa wyższego. W Grecji nie ma wciąż zgody na prywatne uczelnie. A uniwersytety od czasu gdy w 1973 roku policja pułkowników szturmowała bramy ateńskiej politechniki stały się swoistymi politycznymi sanktuariami. Policja ma konstytucyjny zakaz wchodzenia na teren uniwersytetów.

Dziś ateńska politechnika i uniwersytet są bazą nie tylko studentów, ale i podpalaczy. Policja szacuje, że 90 proc. koktajli Mołotowa, których użyto w zamieszkach, wyprodukowano na tych dwóch uczelniach. Rząd rozważa wprowadzenie stanu wyjątkowego, który zawiesiłby konstytucyjny zakaz wejścia na teren uczelni. Prof. Theodore Couloumbis z Uniwersytetu w Atenach mówi "Gazecie", że bez tego nie da się zrobić porządku.

Jacek Pawlicki

Brak komentarzy: